Na poprzedzającym tegoroczny wyjazd spotkaniu organizacyjnym ustaliliśmy, że tym razem zapoznamy się z rejonami Polski południowo-wschodniej. Wspólnie omówiliśmy program ramowy, natomiast szczegóły trasy opracował Jerzy. Ja zwyczajowo zabukowałem pierwsze noclegi. Zbiórka tradycyjnie miała miejsce przed domem Jurka w niedzielę 28 maja o godz. 8.00. W tym roku udało się wyjechać w komplecie. Mimo pewnych obaw związanych z dość wczesną porą roku, cały wyjazd stał pod znakiem idealnej dla motocyklistów pogody. Chyba po raz pierwszy nie musieliśmy ani razu przebierać się w stroje p-deszczowe. Prawie cały tydzień dni były słoneczne, a noce w miarę ciepłe.
Zważywszy na znaczną odległość, którą należało przejechać pierwszego dnia, złamaliśmy naszą zasadę unikania dróg szybkiego ruchu i aż do Piotrkowa Trybunalskiego korzystaliśmy z autostrad A2 i A1. Było to dobre posunięcie, bowiem uniknęliśmy korków i poważnych utrudnień na lokalnych drogach rejonu łódzkiego, zyskując przy okazji sporo czasu. Pierwszym celem było Muzeum Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku, mieszczące się w pałacyku, który pisarz otrzymał w darze od społeczeństwa w uznaniu dla jego twórczości. Posiadłość położona jest w pięknym, rozległym parku, przez który prowadzi aleja wysadzona wiekowymi drzewami. Miejsce bardzo urokliwe, z przyjemnością spędziliśmy tu nieco czasu. W muzeum widzieliśmy sprzęty i meble z epoki oraz sporo osobistych pamiątek po naszym nobliście.
Kolejnym przystankiem były Kielce, gdzie odwiedziliśmy mieszczące się w XVII-wiecznym pałacu Muzeum Narodowe. Podziwialiśmy tam zwłaszcza bogate galerie malarstwa polskiego i europejskiego. Nazwiska malarzy robiły wrażenie. Dla przykładu: Boznańska, Brandt, Fałat, Gierymski, Malczewski, Wyspiański. Naprawdę warto było to zobaczyć.
Wczesnym popołudniem dojechaliśmy do Chęcin, gdzie w apartamencie na ul. Krzywej 1 zaplanowany był pierwszy nocleg. Po zakwaterowaniu udaliśmy się na zwiedzanie górujących nad okolicą, nieźle zachowanych pozostałości po XIV-wiecznym zamku królewskim. Zrobiliśmy tu małą sesję fotograficzną, bowiem plener nadawał się do tego jak mało gdzie. Udało nam się nawet wykorzystać niektóre rekwizyty. Z wieży zamkowej można było podziwiać rozległą panoramę okolicy. W tej pięknej scenerii nakręcono sporo scen do filmu Jerzego Hoffmana „Pan Wołodyjowski”. Wieczór jak zwykle upłynął w miłej atmosferze na rozmowach, wspomnieniach i snuciu planów na przyszłość.
W poniedziałek ok. godz. 9.00 opuściliśmy Chęciny. Celem był Tarnów, ale po drodze zaliczyliśmy jeszcze kilka ciekawych miejsc. Trasa wiodła przez Świętą Katarzynę, wieś leżącą u podnóża Łysicy, najwyższego szczytu Gór Świętokrzyskich. W Nowej Słupii zwiedziliśmy zachwycające formą multimedialnej ekspozycji Muzeum Przyrodnicze Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy, zwłaszcza z zakresu historii hutnictwa żelaza, które właśnie na terenie dzisiejszego województwa świętokrzyskiego było w dawnych czasach najbardziej rozwinięte.
W nieodległej miejscowości Kobylanki na moment zatrzymaliśmy się przed rodzinnym domem ojca Jerzego. Dłuższy postój zrobiliśmy w Ujeździe, gdzie spacerowaliśmy po ruinach olbrzymiego XVII-wiecznego zamku Krzyżtopór. Ogrom tej budowli zrobił na nas wielkie wrażenie. Do czasu powstania podparyskiego Wersalu była to największa posiadłość magnacka w Europie.
Późnym popołudniem dotarliśmy do Tarnowa i po zakwaterowaniu w apartamencie na ul. Wałowej 4, udaliśmy się na spacer. Centrum starego miasta jest bardzo ładne. Zwłaszcza lekko pochyły rynek wraz z zabytkowym ratuszem i ładnie odnowionymi kamienicami prezentuje się bardzo urokliwie. Ciekawostką jest, że Dział Podróży amerykańskiej stacji telewizyjnej CNN zaliczył Tarnów do 15 najładniejszych „mniejszych” miast w Europie.
We wtorek wyjazd z Tarnowa nieco się opóźnił przez drobne kłopoty techniczne z motocyklem Zdzisława. Problem dotyczył czujnika wentylatora chłodnicy. Po wizycie u mechanika, ok. 10.00 wyjechaliśmy w dalszą podróż. W Pilźnie chcieliśmy zwiedzić Muzeum Lalek, ale niestety było zamknięte. Na rynku w Jaśle wypiliśmy kawkę i zjedliśmy lody, po czym przez Duklę, Iwonicz Zdrój i Rymanów Zdrój dotarliśmy do Sanoka, w którym wcześniej udało się zabukować nocleg w Zajeździe Sanockim. Kilkadziesiąt metrów obok jest Dworek Sanocki, w którym zjedliśmy obiad. Wieczór spędziliśmy na tarasie naszej kwatery.
Rano udaliśmy się spacerem do Muzeum Historycznego, mieszczącego się w XII-wiecznym zamku. Znajduje się tu m.in. bardzo bogata ekspozycja sztuki sakralnej, zwłaszcza cerkiewnej oraz sławna na cały świat Galeria Zdzisława Beksińskiego. Trzeba przyznać, że prezentowana tu twórczość artysty zrobiła na nas bardzo przygnębiające wrażenie.
W środę, tuż po wyjeździe z Sanoka yamaha Krzysztofa zgubiła korek wlewu oleju. Bardzo rzadkie, z pozoru błahe zdarzenie mogło mieć fatalne skutki, włącznie ze zniszczeniem silnika. Na szczęście udało się w porę zjechać na parking. Poszukiwania zgubionego korka nie przyniosły efektu, więc Jerzy udał się w teren i po pewnym czasie udało mu się takowy zdobyć. Po kilku godzinach przymusowego postoju ruszyliśmy dalej. Wkrótce osiągnęliśmy Załuż, najbardziej na południe wysunięty punkt tegorocznego rajdu (w 2020 r. podczas wyprawy w Bieszczady oglądaliśmy tu malowane na stodołach murale). Stąd obraliśmy kierunek północno-wschodni, a więc przejazd przez znane już nam sprzed 3 lat, bardzo popularne wśród motocyklistów serpentyny na odcinku do Tyrawy Wołoskiej w Górach Słonnych i dalej do położonego 5 km od ukraińskiej granicy Arłamowa. Znajduje się tu luksusowy kompleks wypoczynkowy, w którym podczas komuny wypoczywali i bawili się notable partyjni. Wtedy to Arłamów był miejscem ściśle strzeżonym, niemal tajnym, nieobecnym na mapach Polski. W stanie wojennym internowany tu był Lech Wałęsa. Następnie przez Przemyśl dotarliśmy do Jarosławia. W mieście tym podziwialiśmy bardzo ładny rynek, ale wrażenie psuły rozkopane chodniki. Tu zjedliśmy obiad, po którym udaliśmy się w kierunku Rzeszowa.
Ponieważ większość tego odcinka pokonywaliśmy pod nisko położone, zachodzące słońce, na miejsce zajechaliśmy wyjątkowo zmęczeni. Mimo to wieczorem, po zakwaterowaniu w hotelu Polonia udaliśmy się na rzeszowski rynek. Byliśmy zaskoczeni, że w połowie tygodnia, późnym wieczorem na ulicach i w lokalach przebywa tak dużo ludzi. Trudno było nawet zdobyć stolik dla naszej grupy, żeby po dniu pełnym emocji spokojnie napić się piwka. W końcu, jak zawsze to też udało się to zrealizować.
W czwartek 1 czerwca rano pojechaliśmy do Leżajska żeby odwiedzić rodzinkę Jerzego. Jego kuzynka wraz z mężem przyjęła nas iście po królewsku. Było mnóstwo ciasta, kawka, orzeźwiające napoje, owoce. Miło spędziliśmy ponad godzinkę i ruszyliśmy dalej w kierunku Lublina, gdzie w hostelu na ul. Królewskiej zaplanowane były dwa ostatnie noclegi. Po drodze zatrzymaliśmy się na parkingu i minutą ciszy, a następnie donośnymi klaksonami, uczciliśmy pamięć naszego zmarłego kolegi Jurka Jasińskiego, wielokrotnego uczestnika wspólnych górskich wypraw, który w tym momencie był chowany na cmentarzu w Koninie.
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, tuż przed Lublinem podzieliliśmy się na dwie grupy. Jerzy, Jurek, Zdzisław, Krzysztof i Tomek pojechali do Kozłówki zwiedzić mieszczące się w pięknej pałacowo-parkowej posiadłości Muzeum Zamoyskich oraz Galerię Socrealizmu. Ja byłem tam cztery tygodnie wcześniej, więc wolałem udać się prosto do hostelu. Kuba, Roman i Zbyszek postanowili mi towarzyszyć. W Lublinie, po pokonaniu pewnych trudności z parkingiem oraz zakwaterowaniu udaliśmy się „w miasto”. Pogoda była wymarzona, więc z przyjemnością spacerowaliśmy po pięknej starówce. Po kilku godzinach pełni wrażeń koledzy wrócili z Kozłówki. Mając w perspektywie następny dzień bez jazdy na motocyklach, spędziliśmy wieczór w tradycyjny sposób przy przysłowiowej szklaneczce whisky.
W piątek rano pojechaliśmy trolejbusem do oddalonego o kilka kilometrów Majdanka, gdzie podczas II wojny światowej mieścił się drugi co do wielkości po Auschwitz, niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny. Zwiedzaliśmy to miejsce w towarzystwie kilku wycieczek szkolnych. Wrażenie niesamowite. Myślę, że każdy powinien je zobaczyć.
Popołudnie każdy spędził we własnym zakresie, przede wszystkim spacerując i podziwiając atrakcje Lublina. W tym dniu było nieco chłodniej niż dotąd, ale na szczęście bez deszczu.
W sobotę, po zaimprowizowanym śniadaniu wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Nadal było dość chłodno, więc każdy założył na siebie wszystko co miał i wcale nie było za ciepło. Tym razem, podobnie jak w pierwszym dniu korzystaliśmy z dróg szybkiego ruchu, a więc S17, S2 i A2. W Koninie byliśmy ok. 15.00.
W sumie przejechaliśmy ok. 1600 km. Kolejna wyprawa dobiegła końca. Co za rok? Zobaczymy… czas pokaże...